– Energia, siła, pasja, uczucia, chęć spełniania marzeń, a przede wszystkim codzienna walka z SMA to moje życie. Jestem świadomą siebie kobietą, kochaną córką, dobrą przyjaciółką. Wonder Woman on Wheels to po prostu ja, więc witajcie w moim świecie – tak Marta Zając, Wonder Woman on Wheels, przedstawiła się na Facebooku. Tak przedstawiamy ją i my. Poznajcie tę niezwykłą kobietę o wielkiej charyzmie.

„Nie należę do tych szczęściarzy,
którym wszystko zawsze łatwo i gładko przychodzi”

Monika Rydlewska: Wonder Woman to ikona niezłomnej wojowniczki przeciwstawiającej się złu i walczącej o równouprawnienie. Czy ten opis pasuje również do Marty – Wonder Woman on Wheels?

Marta Zając: Wtedy kiedy w mojej głowie pojawił się pomysł założenia bloga, myślę że trochę się tak czułam, ale nie miałam jeszcze takiego życia, jakie mam dzisiaj. I chyba nawet mi nie przeszło przez myśl, że dziś będę w tym miejscu, w którym jestem. Oraz że będę miała takie doświadczenia za sobą.

Wiedziałam, że będę musiała się bardzo starać, żeby coś osiągnąć. Na pewno o to wszystko, co działo się w moim życiu, w pewnym sensie musiałam walczyć. Nie należę do tych szczęściarzy, którym wszystko zawsze łatwo i gładko przychodzi.

Będąc niepełnosprawną kobietą na wózku, każda z nas jest taką Wonder Woman on Wheels. Życie tego wymaga, że jeśli chce się z niego korzystać to trzeba o to walczyć, bo rzadko dostajemy coś podane prosto na tacy, zwłaszcza kiedy jest się na wózku.

Więc jak najbardziej ten opis pasuje do Marty, jaką jestem dzisiaj – kobiety, która potrafi i nie boi się walczyć o swoje, feministki, osoby walczącej o równouprawnienie i szacunek wobec drugiego człowieka niezależnie od stanu zdrowia, koloru skóry czy orientacji seksualnej.

„Długo pracowałam nad sobą:
starałam się otworzyć na świat i zmienić podejście do siebie”

Monika Rydlewska: „W pewnym momencie przychodzi taki czas w życiu, że bierzesz głęboki wdech i jest Ci po prostu dobrze. Tu i teraz, odrzucasz to wszystko, co Cię przygniata i ogranicza, i jesteś zadowolona/zadowolony. To jest właśnie świadomość siebie, które otwiera na nowe i daje energię do działania”.

To fragment jednego z Twoich blogowych wpisów. To bardzo dojrzałe przemyślenie, biorąc pod uwagę, że masz zaledwie dwadzieścia kilka lat… jaka droga przywiodła Cię do tego przekonania?

Marta Zając: Dokładnie dwadzieścia pięć lat… Kiedy podejmowałam jakieś decyzje dotyczące szkół, wyjazdów, pracy to zawsze musiałam rozpatrzyć wszystkie za i przeciw, przemyśleć czy dam radę, więc chyba dlatego moje podejście do życia jest dojrzałe. Ale odnosi się to głównie do tej części zawodowej, bo jeśli chodzi o moje życie prywatne to jestem spontaniczna i trochę szalona, zdarza mi się robić głupoty, których później żałuję.

Jednak wiem, że mam obowiązki, muszę się utrzymać i dbać o swój stan fizyczny, ponieważ SMA nie odpuszcza. Jednocześnie to wszystko co robię zawodowo oraz prywatnie składa się w całość i daje mi szczęście.

Nie pamiętam dokładnie, kiedy stworzyłam wpis, który cytujesz. Domyślam się, że musiał to być ten moment, kiedy w jakiś sposób musiałam się podzielić szczęściem, które mnie wypełniało. Długo pracowałam nad sobą. Starałam się otworzyć na świat i zmienić podejście do siebie, swojej kobiecości, nabyć pewności siebie. I na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć, że mi się udało. Trochę to zajęło, ale się udało, co bardzo mnie cieszy.

Jak narodził się pomysł bloga?

Monika Rydlewska: Jak się narodził pomysł bloga? W jednym z wpisów pojawiło się zdanie „Dzięki niemu osiągnęłam coś w życiu i wiele rzeczy zrozumiałam, a z niektórymi się pogodziłam”. Rozwiniesz tę myśl?

Marta Zając: Początki bloga? Kiedyś czułam się odrzucona i pomijana. Winę zwaliłam oczywiście na moją niepełnosprawność, co wiesz, było głupotą, bo większa część tego problemu leżała po mojej stronie. Doszłam do takiego etapu, że miałam tego dość.

Zawsze lubiłam pisać i całkiem dobrze mi to szło, więc swoje uczucia, frustrację i poglądy zaczęłam przelewać na bloga. Początkowo się tego wstydziłam i nie mówiłam nikomu, że piszę.

Pisałam o uczuciach, często sprzecznych, w końcu byłam nastolatką w dość niestabilnym stanie emocjonalnym (o, zgrozo!), potem już też o niepełnosprawności i obawiałam się po prostu reakcji ludzi na to moje uzewnętrznianie się. Jednak moje dwie koleżanki, którym wysyłałam posty, w końcu namówiły mnie do tego, żebym wrzuciła jakiegoś posta na facebooka i tak zrobiłam. Bardzo się tym stresowałam, a okazało się, że mnóstwo moich znajomych do mnie pisało, że jest super, same zachwyty. Wtedy też dotarło do mnie, jak wielu osobom moja postawa imponuje. Co po jakimś czasie na mnie wpłynęło, pozytywnie oczywiście.

Kiedyś wstydziłam się mówić o mojej niepełnosprawności otwarcie, żartować na ten temat, ale pisałam i dzięki blogowi poznawałam różne wartościowe osoby, a to wszystko zmieniło moje podejście do siebie i niepełnosprawności, przede wszystkim. Również blog pozwolił mi się wybić i był moją kartą przetargową w wielu konkursach, nawiązywaniu współpracy z różnymi organizacjami itd. Same plusy!

Erasmus w Czechach
i staż w Europarlamencie

Monika Rydlewska: „Chyba przetarłam szlaki. Byłam pierwszą niepełnosprawną studentką Erasmus+”. Studiowałaś w Czechach. Jak wspominasz ten czas?

Marta Zając: Uważam, że każdy student, jeśli tylko ma taką możliwość powinien pojechać na Erasmusa. Jest to doświadczenie, które zmienia światopogląd. Przynajmniej w moim przypadku tak było. Pamiętam pierwszy dzień, kiedy weszłam na salę, gdzie odbywało się spotkanie wszystkich studentów, którzy przyjechali do Brna na Erasmusa, rozglądam się i byłam jedyną niepełnosprawną osobą tam, pomyślałam sobie „czyli jak zwykle”. Skupiłam się na tym, żeby nauczyć się czeskiego i po prostu dobrze się bawić. Poznałam ludzi różnych narodowości, wyznań, kolorów skóry i wspólnie tworzyliśmy erasmusową społeczność – otwartą i przyjacielską. Gdybym mogła, pojechałabym jeszcze raz.

Monika Rydlewska: W końcu trafiłaś do Brukseli – na staż w Europarlamencie. Czym się tam zajmowałaś? Jak wspominasz ten czas?

Marta Zając: To było kolejne niesamowite doświadczenie w moim życiu. Totalnie nieoczekiwane i nieplanowane. Wygrałam staż w konkursie organizowanym przez europosła Marka Plurę. Byłam praktykantką w jego biurze, więc była to praca biurowa, ale nie taka typowa i nudna.

I nie, nie parzyłam kawy, do czego się nie nadaję. Dostawałam pewne zadania, które musiałam wykonywać, towarzyszyłam posłowi na wielu spotkaniach, chodziłam na różne posiedzenia, poznawałam polityków i ciekawe osoby tego europejskiego świata. Również to doświadczenie chętnie bym powtórzyła. Było to spore wyzwanie – logistycznie również, ale warte każdego zachodu. Jeszcze bardziej się otworzyłam i nabrałam pewności siebie.

Lady D. – wyróżnienie dla kobiety, która nie boi się wyzwań

Monika Rydlewska: Jako 22-latka zostałaś Lady D. Odbierając to wyróżnienie powiedziałaś: „To jest nagroda na dobry start. Ja dopiero zaczynam. Wiem że jeszcze długa droga przede mną”. Czym jest dla Ciebie to wyróżnienie? I  – przede wszystkim – dokąd wiedzie ta droga?

Marta Zając: Docenieniem tego wszystkiego, co do tej pory udało mi się osiągnąć. Nagrodą za to, że publicznie opowiadam o moim życiu bez barier, o tym, że nie boję się podejmować wyzwań. Może nie będzie to zbyt skromne, ale swoją postawą pokazuję jak wiele można robić bez wymówek, że niepełnosprawność ogranicza. Ja nie twierdzę, że niemożliwe nie istnieje, bo tak nie jest, ale naprawdę wiele barier da się pokonać.

Oczywiście nie każdy ma takie samo życie jak ja i tyle szczęścia, ale ja po prostu wykorzystuję wszystkie możliwości, jakie są w zasięgu ręki. Na początku były to małe rzeczy, a teraz są coraz większe. Dokąd wiedzie ta droga? Nie mam pojęcia, oby gdzieś daleko. Chciałabym po prostu, żeby moje życie było ciekawe i żebym czuła się spełniona.

„Mogłabym podróżować non stop”

Monika Rydlewska: Przeglądając Twojego bloga i profile w mediach społecznościowych zauważyłam, że lubisz sobie pojeździć. Włochy, Gruzja, Francja, Czechy, Bruksela. Które z odwiedzonych do tej pory miejsc zrobiło na Tobie największe wrażenie?

Marta Zając: W Gruzji nie byłam, JESZCZE, ale bardzo chciałabym tam pojechać! Byłam w Albanii. Lubię sobie pojeździć, uwielbiam, kocham. Jestem od tego uzależniona i daje mi to ogromne szczęście, ładuje baterie, napawa optymizmem.

Gdyby nie to, że ograniczają mnie finanse i urlop w pracy to mogłabym podróżować non stop (śmiech). Kocham Włochy i mam do tego kraju ogromny sentyment. Niedawno zaczęłam się uczyć włoskiego. Mam dobre wspomnienia ze wszystkich krajów, które do tej pory odwiedziłam, ale Italia jest moim TOP. W zeszłym roku po raz pierwszy byłam w Hiszpanii, w Barcelonie – baaardzo mi się podobało i już wiem, że chciałabym zwiedzić ten kraj.

Generalnie to wszędzie chciałabym pojechać, bo w zbyt wielu miejscach mnie jeszcze nie było (śmiech). Marzą mi się jakieś dalsze podróże.

W przyszłym roku szykuję się na pionierską wyprawę do Indii. Dziesięć osób z niepełnosprawnościami, asystenci, piloci wyruszamy do Delhi. Jestem mega podekscytowana, że udało mi się dostać do tej ekipy, bo chyba jeszcze takiej wycieczki Indie nie widziały! Jedziemy wspólnie ze stowarzyszeniem Big Heart Bike, które 29 czerwca ruszyło w trasę na Pamir Highway, żeby zbierać pieniądze na naszą podróż, a doświadczeni podróżnicy z Klubu Laurazja szykują naszą trasę w Indiach. Będzie o nas głośno!

„Dualski to moja zimowa miłość”

Monika Rydlewska: Boccia, ampfutball i dualski – co Cię łączy z każdą z tych dyscyplin?

Marta Zając: Z boccią jako sportem nie mam nic wspólnego. Jedynie współpracowałam z organizacjami, które zajmują się tym sportem. I utrzymuję przyjacielskie stosunki z osobami, które są bezpośrednio związane z tą dyscypliną sportu.

Jeśli chodzi o ampfutbol to swojego czasu byłam bardziej aktywna, ale aktualnie jestem już tylko w zarządzie fundacji Kuloodporni Bielsko-Biała i kibicuję temu klubowi.

Dualski to moja zimowa miłość i jedyny sport, który uprawiam.

Monika Rydlewska: Zatrzymajmy się na moment przy dualski. Od dawna jeździsz? Na czym dokładnie polega dualski i jakich emocji Ci dostarcza?

Marta Zając: Jeżdżę od sześciu lat, chyba… Dualski to narciarstwo dla osób z niepełnosprawnościami, które nie są w stanie jeździć na nartach same. Jeździ się z instruktorem, który prowadzi dualski. Nie wiem, jak inaczej to wytłumaczyć… Najlepiej pooglądać jakieś filmiki, żeby zobaczyć na własne oczy, jak to wygląda.

Uwielbiam to i łapię się na tym, że podczas jazdy non stop się uśmiecham. Dostarcza mi to ogromne pokłady endorfin. Dodatkowo organizacja, z którą jeździmy we Włoszech – Sportabili – tworzą cudowni ludzie, którzy są dla mnie jak rodzina. No cudnie!

Monika Rydlewska: Da się jeździć w Polsce? czy uprawianie tej dyscypliny wiąże się z dużymi nakładami finansowymi?

Marta Zając: Da się jeździć w Polsce – w Białce Tatrzańskiej jest organizacja, która zajmuje się dualski. Nie będę ukrywać, że nie jeżdżę w Polsce ze względu na finanse, bo stawka za godzinę jest jedną z najwyższych z jaką się spotkałam, a jeździłam już w Czechach i kilka razy we Włoszech.. Dodatkowo pobyt w naszym, polskim górskim kurorcie nie należy do najtańszych, więc jeśli mam możliwość wyjazdu na narty za granicę to z tego korzystam.

„Dobrze się czuję przed obiektywem,
ale nie aspiruję na modelkę”

Monika Rydlewska: Oprócz podróżowania, sportu, rozwijania kariery zawodowej zdarzyło Ci się występować w roli modelki. Opowiesz kilka słów o projektach w których brałaś udział? Dobrze się czułaś przed obiektywem?

Marta Zając: O tym to już totalnie zapomniałam. Skąd Ty wiesz o takich rzeczach? (śmiech) Kilka tych projektów było. Chyba największy z nich to była „Moda bez ograniczeń”, do której zgłosiłam się ze względu na to, że gościem specjalnym była Jilian Mercado, modelka i influencerka ze Stanów, którą followuje w mediach społecznościowych. Bardzo zależało mi na spotkaniu z nią. Brałam też udział w mniejszych projektach fotograficznych, do których zdjęcia robiła moja przyjaciółka. Projekt dla Te Sprawy, jeden projekt zorganizowałam sama z moimi dwoma przyjaciółkami i te zdjęcia można obejrzeć na moim blogu. To chyba wszystko. Dobrze się czuję przed obiektywem, ale nie aspiruję na modelkę, bo nie mam ku temu warunków. Jeśli ktoś proponuje mi jakieś ciekawy projekt to jak najbardziej, ale nie mam na to parcia.

Bariery architektoniczne:
„Jest lepiej niż było”

Monika Rydlewska: Pamiętam czasy, gdy osoby poruszające się na wózkach miały problem: ze zrobieniem zakupów – bo schody, podróżowaniem komunikacją – bo niedostosowana, pójściem do kina, teatru – bo brak miejsc, do toalety – bo za wąskie drzwi, itp. itd. Sporo jeździsz i po Polsce i po świecie. Jaka jest Twoja perspektywa – czy ta nazwijmy to umownie publiczna przestrzeń staje się realnie bardziej przyjazna dla osób z niepełnosprawnościami? Łatwo poruszać się po Polsce? Czy bariery znikają? I jak Polska wypada na tle innych państw, które odwiedziłaś?

Marta Zając: Tak naprawdę nieprzystosowane miejsca znajdziesz wszędzie. Autobusy czy tam tramwaje też. Ale uważam, że jest lepiej niż było. Teraz też już mamy przepisy, które „zmuszają” do przystosowywania lokali do potrzeb osób z niepełnosprawnościami. Zawsze znajdzie się coś, co można by poprawić, ale uważam, że nie jest źle. Co prawda nawet w Katowicach denerwuje mnie to, że jak na tak duże miasto i w sumie najważniejsze miasto Śląska, mogę jeździć tylko dwoma liniami tramwajów, bo są niskopodłogowe, ale już w nocy na przykład nie.  Właśnie niedawno wyszłam wieczorem ze znajomymi i uciekł mi ostatni tramwaj przed północą, późniejsze już tylko wysokie…

Kina nadal są gdzieś w tyle z miejscami dla osób niepełnosprawnych na samym dole, pod ekranem. Na to będę narzekać, bo sieci kin stać na to, żeby coś z tym zrobić, ale mają to gdzieś.

Uważam, że z roku na rok jest lepiej. Ciągle są obszary, które można poprawić.

Z tych miejsc, w których byłam, Barcelona to jest marzenie. Tak dobrze przystosowanego miasta nie widziałam. Ale już Bruksela to koszmar dla wózkowicza, a znajduje się tam przecież Parlament Europejski – wysokie chodniki, nieprzystosowana komunikacja miejska, schody i progi do restauracji, kawiarni…

Szkoły i rynek pracy okiem
Wonder Woman on Wheels

Monika Rydlewska: Dostępność dotyczy nie tylko architektury. To pojęcie można z powodzeniem zastosować również w aspekcie edukacji, rynku pracy, właściwie każdym aspekcie publicznego funkcjonowania. Które z tych obszarów już działają w miarę sprawnie, a w których trzeba jeszcze popracować?

Marta Zając: Ciężko wypowiadać mi się na ten temat, ponieważ ja nigdy nie miałam z tym jakichś większych problemów. Ani z edukacją, ani z pracą. Żadna z moich szkół nie była przystosowana – podstawówka, gimnazjum ani też liceum. W podstawówce mieliśmy lekcje w jednej klasie, w gimnazjum zakupiono dla mnie schodołaz, żebym mogła się przemieszczać po piętrach, w liceum podobnie. Uczelnie już były przystosowane.

Wydaje mi się, że mimo, iż kiedyś nie było takich możliwości to podejście szkół do osób z niepełnosprawnościami było lepsze. Teraz wygodniej jest posłać niepełnosprawne dziecko na indywidualne nauczanie, żeby pozbyć się „problemu”. To jest straszne i dla mnie jest to totalna porażka, zwłaszcza kiedy ani rodzice ani dziecko nie chcą nauki indywidualnej.

Rynek pracy… to jest bardziej skomplikowany temat. Ja musiałam się przeprowadzić, żeby móc pracować stacjonarnie, ale trafiłam do firmy, która ze wszystkim idzie mi na rękę. Jest to duża korporacja. Niestety niektóre oferty pracy w moim przypadku odpadają, bo na przykład firma jest na drugim końcu miasta, a ja jestem zdana na komunikację miejską. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby moje miejsce pracy było bardzo daleko, bo już po tej zimie wiem, jak ciężko jest dotrzeć do biura na wózku elektrycznym, kiedy jest tak dużo śniegu.

„Trzeba się cenić i wiedzieć,
że swoimi umiejętnościami można firmie wiele zaoferować”

Niedawno zdarzyło mi się, że moja kandydatura na stanowisku pracy została odrzucona przez wózek. Najlepsze jest to, że w tym budynku pracuje moja przyjaciółka, również na wózku, a tłumaczenie firmy? „Jesteśmy na 16. piętrze, obawiamy się o ewakuację i za wąskie drzwi”. Pytam: serio? W tym budynku dla mojej przyjaciółki zakupiono specjalne nosidło do ewakuacji, a poza tym została powołana specjalna ekipa, która ma się zająć ewakuacją. Za wąskie drzwi, jeśli mój wózek mieście się w standardowe wymiary? Ktoś tutaj po prostu nie chce, bo nie chodzi o to, że nie może. Ale… nie to nie.

Trzeba się cenić i wiedzieć, że swoimi umiejętnościami można firmie wiele zaoferować. Nie chciałabym pracować w firmie, dla której moja niepełnosprawność jest dla kogoś ciężarem. Czytam wiele postów innych niepełnosprawnych o naprawdę przykrych sytuacjach. Jednak to jest złożony problem, bo trzeba też wziąć pod uwagę, że nie zawsze wina leży tylko po stronie pracodawcy i nie chodzi mi tutaj tylko o kwestie techniczne/dostępność…

„Wydaje mi się, że generalnie świat
i ludzie się otwierają”

Monika Rydlewska: Przygotowując się do rozmowy, próbowałam sobie przypomnieć aktywność pierwszych osób z niepełnosprawnościami, z którymi się zetknęłam. I każdy po podstawowej edukacji trafiał na rentę pod opiekę rodziny. Pamiętam np. dziewczynę chorującą na MPD. Nigdy nie zobaczyła więcej niż taras domu rodziców. Mówię o tym, bo nagle z biegiem lat się okazało, że osoby z niepełnosprawnościami zaczęły łamać ten stereotyp – zdobywać zawody, akcentować swoją obecność na rynku pracy, spełniać marzenia, mieć pasje. Przestały być niewidoczne

Marta Zając: O matko, na ten temat mogłabym pisać eseje… To jest tak złożone, że nie wiem, od czego zacząć. Może od tego, że wychowywałam się na wsi, gdzie chodziłam do szkoły i spędziłam całe dzieciństwo. Moi rodzice zrobili cholernie dobrą robotę, bo wychowali mnie jak zdrowe dziecko. Byłam na wózku, mam to SMA, ale dzieckiem byłam takim samym jak moi rówieśnicy.

„Ja należę do tej grupy,
która od samego początku nastawiona jest na samodzielność”

Moi rodzice nigdy nie zgodzili się na indywidualny tok nauczania, więc ja naprawdę miałam się dobrze. Wakacje za granicą, kino, imprezy plenerowe (gdzie wiesz, wszyscy na mnie patrzyli) wszędzie mnie zabierali, a jak narzekałam, że ludzie się na mnie gapią to mówili, że będą się gapić, bo jestem na wózku i tyle. Niech się gapią.

Miałam normalne i naprawdę fajne dzieciństwo. Ale przypadki „chowania” niepełnosprawnych przed światem to dość częste zjawisko, niestety. Dla mnie to totalnie niezrozumiałe i wręcz oburzające, nie akceptuję tego i uwierz mi, gdybym spotkała się z rodzicami/opiekunami, którzy tak postępują, to powiedziałabym im, co na ten temat myślę w dosadny sposób. Uważam, że jest to tak ogromne skrzywdzenie dziecka czy też dorosłego niepełnosprawnego, zniszczenie jego życia i przyszłości, iż nie da się tego opisać. Wydaje mi się, że generalnie świat i ludzie się otwierają, co też dotyczy postrzegania osób z niepełnosprawnością. Tylko że w wielu przypadkach to jak żyjemy, co robimy, zależy właśnie od samego niepełnosprawnego i jego rodziny czy tam opiekunów.

Ja należę do tej grupy, która od samego początku nastawiona jest na samodzielność, kształcenie się i pracę, czyli na normalne życie. Nie szukam wymówek, nie rozpaczam i nie zwalam wszystkiego na to, że jestem chora. Jest jak jest i muszę z tym żyć. A to, że to życie jest bardziej skomplikowane? Trudno, trzeba się bardziej starać.

Trochę mnie śmieszy to stwierdzenie, „że osoby z niepełnosprawnościami zaczęły łamać ten stereotyp – zdobywać zawody, akcentować swoją obecność na rynku pracy, spełniać marzenia, mieć pasje.”, bo dla mnie to jest normalne… Przecież jesteśmy ludźmi, a bardzo często to jak ja żyję i co robię, wywołuje u ludzi wielkie zdziwienie.

„Stereotypy często przysłaniają
nam postrzeganie człowieka”

Kiedyś na mojego bloga stworzyłam grafikę z tekstami, takimi naprawdę stereotypowymi i zasłyszanymi w miejscach publicznych przeze mnie i moje znajome. Wywołało to wielkie poruszenie, bo wiele osób pisało „super, że ktoś o tym powiedział głośno”, ale były też osoby, które stwierdziły, że w takim razie już lepiej o nic nie pytać niepełnosprawnych, bo jesteśmy tacy przeczuleni.

A ja pytam, czy spytałabyś nieznajomego faceta lub kobietę czy może mieć dzieci, czy może uprawiać seks, skoro jest na wózku? Bo ja nie, ale jakie było wytłumaczenie tych oburzonych, tutaj parafrazuje „bo jesteś na wózku, dlatego o to pytam”. No kurde, hello. Stereotypy bardzo często w jakiś tam sposób przysłaniają nam postrzeganie człowieka jako człowieka – widzi się wózek, a nie osobę. Kiedy wychodzę na imprezy do klubu, powtarza się praktycznie za każdym razem tekst „jesteś taka niesamowita, że tu z nami jesteś i się bawisz”.

A byłabym normalna, gdybym siedziała w domu i nigdzie nie wychodziła? Zmiany są widoczne, bo spotykam coraz więcej ludzi, którzy traktują mnie jako zwykłą kobietę – człowieka, po prostu. Ale jeszcze dłuuuga droga przed nami. Mam tylko nadzieję, że kiedyś osoba z niepełnosprawnością na ulicy, w restauracji, urzędzie, klubie, kinie, sklepie będzie „normalnym” widokiem.

Monika Rydlewska: Chciałam zakończyć poważnie, ale nie potrafię nie zapytać – masz już bilety na Opener?

Marta Zając: (Śmiech) To jest bardzo dobre zakończenie! W tym roku nie. W tym roku padło na cudny Sziget Festival w Budapeszcie.

Jeśli jesteś zainteresowany otrzymywaniem informacji o nowych publikacjach - zapisz się do naszego newslettera.